Nowennę Pompejańską odmówiłam kilkanaście razy. Po ukończeniu studiów medycznych modliłam się, by znaleźć miejsce, w którym będę mogła pracować w zgodzie ze swoim sumieniem. Dostałam więcej niż to, o co prosiłam, bo pracę, którą naprawdę polubiłam, dającą mi satysfakcję oraz poczucie, że robię coś ważnego, a także bardzo miły zespół. Później modliłam się prosząc, by Matka Boska czuwała nade mną i nie pozwoliła mi w pracy popełnić błędu, którym mogłabym kogoś skrzywdzić, a także bym przez wypadek przy kontakcie z krwią pacjenta nie zaraziła się jakąś chorobą, czego zawsze bardzo się bałam. Ufam, że i w tej kwestii zostałam wysłuchana, do tej pory żaden z tych wypadków mnie nie spotkał, i czuję że cała moja praca otoczona jest opieką Bożą, ilekroć pojawiają się kłopoty, z czasem udaje się je pomyślnie rozwiązać.
Modliłam się także za rodziców, którzy w ostatnich latach oddalili się od Kościoła, rzadziej przystępowali do Sakramentów. I również tutaj dostrzegam powolną poprawę, zwłaszcza w okresie pandemii chyba zaczęli dostrzegać, że brakuje im relacji z Bogiem.
Już od lat różaniec odmawiałam codziennie. Nowenna Pompejańska wydała mi się na początku bardzo wymagającą i czasochłonną modlitwą, ale z czasem się przyzwyczaiłam. Różaniec to dla mnie zdecydowanie najlepsza z prywatnie odmawianych modlitw, bo pomaga mi pogłębiać moją relację z Panem Bogiem, która opiera się zarówno na wierze, jak i na rozumie. Gdy rozważam poszczególnie tajemnice różańca zadaje sobie pytania i szukam na nie odpowiedzi. Wszystkie prawdy naszej wiary są jakoś z tymi 20 tajemnicami powiązane, dzięki modlitwie różańcowej mogę zastanawiać się razem z Panem Bogiem nad różnymi kwestiami w mojej wierze i moim życiu, które budzą wątpliwości i wymagają pogłębienia. Ponadto jeśli co kilka godzin się modlę, to znaczy, że bardzo często myślę o Bogu, a to oddala od grzechu. Gdy np. z kimś się pokłócę, a potem mam się modlić, to czuję, że coś jest nie w porządku, i to skłania do przyznania się do błędu i pojednania z Bogiem i bliźnim niejako na bieżąco.
Dzięki Nowennie jestem coraz bliżej Boga, moja religijność, do której kiedyś miałam czysto obowiązkowe podejście, pogłębia się, Pan Bóg prostuje różne moje błędne przekonania, oczyszcza z pychy, egoizmu, strachu i innych wad, które przeszkadzają mi we właściwym patrzeniu na świat i postępowaniu zgodnie z przykazaniami. Gdy odmawiam Nowennę niezależnie od intencji czuję, że Pan Bóg otacza opieką także wszystkie inne moje sprawy: u mojej mamy wykryto chorobę nowotworową na szczęście we wczesnym stadium, którą udało się całkowicie wyleczyć, różne problemy rodzinne szczęśliwie się bezkonfliktowo rozwiązały, w pracy jak już pisałam też wszystko się układa. Ponadto zauważyłam, że Pan Bóg jakby podpowiadał mi, co mam dalej robić, by moja wiara się rozwijała.
Jakiś czas temu odmówiłam Nowennę prosząc o właściwego męża, natomiast kilka miesięcy później odmówiłam ją w intencji „aby życia jakoś mi się ułożyło”, bo stwierdziłam, że nie jestem pewna, czy właśnie do życia w małżeństwie się nadaję i chciałam, by Pan Bóg wskazał mi drogę. Wkrótce po tym, jak ukończyłam Nowennę, wróciły do mnie pewne wątpliwości na temat nauczania Kościoła, jakie już wcześniej miałam. Pojawił się we mnie bunt, który trwał kilka miesięcy. Buntując się sama siebie przekonywałam, że to moje poglądy są słuszne, byłam wściekła na Kościół, że zmusza mnie do życia zgodnie z normami, w których słuszność nie wierzę, bałam się, że przez to będę nieszczęśliwa, ale bałam się też życia w grzechu. Szarpałam się tak przez kilka miesięcy, po czym odmówiłam Nowennę do Matki Bożej Rozwiązującej Węzły. Postanowiłam przyjrzeć się mojej wierze porządnie, od początku, od podstaw, i dlatego zaczęłam od rozważenia pierwszego i najważniejszego z przykazań: przykazania miłości Boga i bliźniego. Zaczęłam od zastanowienia się, co to znaczy kochać Pana Boga. I to otworzyło mi oczy. Zrozumiałam, że do tej pory wiara była dla mnie tylko zbiorem nakazów i zakazów, które trzeba przestrzegać, do których nieraz miałam wręcz obsesyjne podejście, a nie relacją z Panem Bogiem, a przecież on jest tej wiary źródłem, jest źródłem wszystkiego, jest wszędzie i wszystko przenika, i nic nie może istnieć bez niego, jest samym dobrem, i samego dobra chce dla nas wszystkich, dlatego też powinien być w każdej sytuacji na pierwszym miejscu. Nie dlatego, że On nami rządzi i tego wymaga, ale dlatego, że to jest właśnie najnaturalniejsze z uwagi na jego istotę, i to jest zawsze najlepsze. Postawienie Boga na pierwszym miejscu nigdy nie zrobi mnie ani moim najbliższym krzywdy, bo On jest miłością. Zrozumiałam, że to Bóg nadaje sens życiu, jest tą najwyższą wartością, której od lat podświadomie w życiu szukałam, do której mogła bym się zwrócić. Zawsze brakowało mi w życiu tego najwyższego punktu odniesienia, wokół którego można budować wszystko inne, teraz wreszcie zrozumiałam, że tylko Bóg zasługuje na to, by być na tym pierwszym, centralnym miejscu.
To może brzmieć górnolotnie, może sztucznie, przyznaję, ze trudno mi to słowami wyrazić. Ale od kiedy zgodziłam się sercem i rozumem, że Bóg- największe Dobro jest w centrum wszystkiego, to rzeczywiście wszystko w życiu zaczęłam widzieć we właściwym porządku. Dostrzegłam też, że On działa we mnie, nie zostawia mnie samej. Do tej pory chyba miałam wizję takiego Pana Boga, który wyznacza przepisy, a my mamy ich przestrzegać, a gdy upadamy, to trudno nasza wina i nasz problem. Teraz zrozumiałam, ze On mnie kocha i czeka, by mi pomóc, bym mu na to pozwoliła. To także wymagało poskromienia swej dumy, przyznania, że nie stanę się idealnym człowiekiem własnymi siłami. Zaczęłam pogłębiać swoją wiarę, codziennie czytać i rozważać Pismo Św., przeczytałam też Katechizm Kościoła Katolickiego, żeby lepiej zrozumieć Jego. Powoli Pan Bóg pomógł mi wykorzenić, to co nie pozwalało mi spojrzeć prawdziwie obiektywne na naukę Kościoła: egoizm i wygodnictwo, pychę i chęć urządzenia wszystkiego po swojemu, strach. Poszłam do porządnej spowiedzi. To nie jest tak, że już żadnych wątpliwości nie mam, że one nagle zniknęły. Nad pewnymi kwestami wciąż się zastanawiam, ale teraz robię to spokojnie, nie dając ponosić się swoim emocjom i złym skłonnościom. I dzięki temu wierzę, że rozeznam je prawdziwie obiektywnie, zresztą już pewne kwestie stały się dla mnie o wiele bardziej zrozumiałe, i z przekonania je zaakceptowałam. Zupełnie inaczej podchodzi się do moralności, gdy wynika ona z wewnętrznego przekonania, a nie jest postrzegane tylko jako z zewnątrz narzucone przepisy.
Wiara przestała być obowiązkiem, stała się potrzebą i radością. Przestałam się jej wstydzić, co wcześniej mi się zdarzało. Gdy zgrzeszę, bardziej teraz czuję ból, że zrobiłam coś, co mnie od Boga oddziela, ale postępując dobrze, cieszę się także bardziej, bo wiem Kto jest tego dobra przyczyną i chcę być blisko niego. Wiem, że jestem dopiero na pewnym początkowym etapie drogi, że jeszcze wiele przede mną, ale czuję, że wszystko mi się wewnętrznie układa, mam w sercu pokój, którego nie czułam od dawna. Pan Bóg we właściwy sobie, genialny sposób odpowiedział na moją prośbę, by ułożyło mi się życie. Dopiero gdy się w sercu, w swoim patrzeniu na życie, w swoich wartościach zrobi porządek, to można zacząć sobie zewnętrznie to życie układać. Teraz nawet, gdy nie odmawiam Nowenny, modlę się na różańcu codziennie.
Katarzyna
Dziękuje za to świadectwo !