Szczęść Boże!
Moja przygoda – bo inaczej tego nie mogę nazwać – z Nowenną Pompejańską rozpoczęła się już w 2010 roku. Wówczas w swych problemach natury duchowej, dowiedziałam się z prenumerowanego miesięcznika „Cuda i łaski Boże” o Nowennie „nie do odparcia”. Nie pozostało mi nic innego, jak uciec się do Królowej Różańca z Pompei. Pierwsza odprawiona wieczorem na leżąco, wydawała się być niewysłuchana. Nie poddałam się i po raz wtóry odprawiłam przez 54 dni cztery różańce na klęcząco. Dla mnie był to nie lada wyczyn, lecz łaska o którą wtedy prosiłam (uzdrowienia z natrętnych bluźnierczych myśli) nie spadła od razu z nieba. Wręcz przeciwnie – mój stan się nawet pogarszał. Jeśli czułam się nawet wewnętrznie dobrze, to wokół mnie szalały „burze”. Jedno, co wówczas uzyskałam, to wytrwałość na modlitwie w pozycji klęczącej. Największą łaskę otrzymałam na swej trzeciej z rzędu pieszej pielgrzymce na Jasną Gorę w 2011 roku i to zaledwie na jednym 5,5 km odcinku drogi, który przebyłam na boso. Czułam się wówczas bardzo lekko, a ból pleców który mi dokuczał – całkowicie ustąpił. Na kolejnym postoju okazało się, że rzeczywiście jestem ogołocona – zgubiłam portfel z pieniędzmi, dokumentami oraz złotą obrączką na czele. Nikt z pątników nie odnalazł owej zguby. Jednakże u stóp Jasnej Góry moja 11-letnia córka, ku pocieszeniu nas obojga, znalazła srebrny krzyżyk z kryształami różowego kwarcu. Może ktoś miał większego pecha od nas! Kapłan który z nami wędrował rzekł, że odtąd krzyżyk jest naszą własnością. W jednej chwili doznałam olśnienia… Kto chce kroczyć za Jezusem, musi wpierw wszystko utracić. Cóż dokumenty można wyrobić nowe, pieniądz to rzecz nabyta! Znacznie gorsze było uczucie ogromnej pustki w sercu niewiadomego pochodzenia, które trwało około ośmiu miesięcy. Czegoś takiego jeszcze w swym życiu nie doświadczyłam! Trwałam tak i nie wiedziałam czym ową pustkę wypełnić. Pusty portfel jest niczym w porównaniu do uczucia pustki w sercu!
Dzieło Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego
W marcu 2012 roku w Święto Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny, udałam się do nieco oddalonego kościoła pw. Znalezienia Krzyża Świętego. Tego dnia wierni mieli okazję do uroczystego podjęcia Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego. Proboszcz na kazaniu dokładnie wyjaśnił na czym owe dzieło polega i zaznaczył, że oprócz modlitwy dziesiątką różańca – warto podjąć dodatkowe umartwienie np. piątkowego postu o chlebie i wodzie. Dlaczegoż nie miałabym się tego podjąć, skoro proboszcz tak zachęca? Co dziwne- moje serce coś napełniło. Z każdym dniem to uczucie pustki zanikało i wypełniało się radością, że mogę niewinnemu dziecku uratować życie, a matkę uchronić od grzechu ciężkiego. Z drugiej strony muszę przyznać, że to dziecko uratowało także moją duszę bo negatywne, natrętne myśli także się ulatniały.
Można rzec, że to był dopiero wstęp do głównego świadectwa, którym pragnę się podzielić i dotyczy także Dzieła Duchowej Adopcji. Po raz 9 w swym życiu Dzieła Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego podjęłam się 7 października 2018 roku przed obrazem Matki Bożej Pompejańskiej. Nie byłam aż w Pompejach. Miałam okazję uczestniczyć na całonocnym czuwaniu z 6/7 października w „polskich Pompejach” na wzgórzu Kaplicówka w Skoczowie. Modliłam się codziennie jak zwykle, lecz aby nie popaść w rutynę, każdego miesiąca postanowiłam także prosić o wstawiennictwo innego świętego Patrona. W grudniu zaprosiłam św. o. Pio z tej racji, że już tradycyjnie od wielu lat spędzam u boku tego Świętego okres Adwentu, korzystając z broszury wyd. SERAFIN. Już z listopadzie rozmyślałam o odprawieniu Nowenny Pompejańskiej chociaż raz nie we własnej intencji. Wypadało więc odprawić to 54-dniowe nabożeństwo w intencji zagrożonego życia dziecka poczętego. Chciałam rozpocząć Nowennę 1 grudnia, lecz wstąpiły wątpliwości czy temu podołam. Grudzień to nie tylko czas radosnego oczekiwania, lecz także krzątaniny. Na Boże Narodzenie przecież przyjadą goście i nie mogę ich – ot tak – pozostawić samym sobie. Zaczekałam do 1 stycznia 2019 roku, aby już w spokoju, w Święto Bożej Rodzicielki, rozpocząć Nowennę Pompejańską, codziennie odmawiając cztery części różańca. Nigdy nie potrafię sobie odpuścić tajemnic światła, tym bardziej że złożyłam przyrzeczenie adopcji duchowej nie tylko przed obrazem Królowej z Pompei. Na Kaplicówce tuż obok obrazu Matki Bożej jest zawieszony obraz św. Jana Pawła II i Jemu także poleciłam to dziecko oraz matkę. W pierwszą sobotę stycznia miałam zamiar rozpocząć Nabożeństwo Pięciu Sobót, lecz zrezygnowałam z obawy iż mogę przez to wiele zaniedbać. Nagle coś zabłysnęło, że zamiast nabożeństwa 5-ciu sobót, mogę z powodzeniem odprawić Nabożeństwo 20 Sobót. Uznałam że 23 lutego, gdy zakończę Nowennę Pompejańską odprawię w tej samej intencji Nabożeństwo 20-sobotnie. I co się okazało, gdy wzięłam do rąk kalendarz, aby obliczyć kiedy owa ostatnia 20 sobota przypadnie? Ku memu zdumieniu okazało, że 6 lipca zakończy się owo nabożeństwo. A co kryje się pod tą datą? To akurat dzień kończący Dzieło Duchowej Adopcji. Czyżby to był tylko zbieg okoliczności?! To coś więcej… to Matka Boża tak pokierowała. 23 lutego wybrałam się do kościoła pw. Chrystusa Króla, gdzie tego dnia wierni gromadzą się na comiesięcznym nabożeństwie ku czci św. o. Pio. Wybrałam się tam dużo wcześniej, aby w zaciszu świątyni odprawić ostatnie 4 części różańca wypowiadając po raz ostatni intencję, która przyświecała przez 54 dni. Prosiłam aby dziecko przyszło bezpiecznie na świat, otoczone miłością rodziców i najbliższych. Identyczna intencja towarzyszyła odtąd w każdą sobotę aż do 6 lipca 2019 roku. Małego cudu doświadczyłam 1 lipca, gdy w kościele organy zabrzmiały dosyć nietypowo, wzbudzając zdumienie zgromadzonych wiernych. Przez całą Mszę św. grano i śpiewano… kolędy! Akurat młodzież oazowa miała rekolekcje, którego tematem było Boże Narodzenie. Ksiądz uznał, że właśnie warto w najbardziej upalnym miesiącu przypomnieć o Bożym Narodzeniu, które tak naprawdę powinno mieć miejsce każdego dnia. Jakże w takim nastroju nie pomyśleć o tym dziecku i jego matce. Jeszcze tego samego dnia wieczorem, przy domowym ołtarzyku modląc się za poczęte życie, akurat przypadła radosna III tajemnica różańca – Boże Narodzenie.
Wymowne błękitne oczy
6 lipca po raz ostatni odprawiłam modlitwy za duchowo adoptowane dziecko, ofiarując w tejże intencji Mszę i Komunię św, kończąc zarazem Nabożeństwo 20 Sobót. To jednak nie był jeszcze koniec. Po całym dniu pracy wokół domu, o wieczornej porze córka zameldowała, że pod schodami tarasu czai się coś żywego. To dosyć głęboka wnęka i z tej racji także ciemna. Okazało się, że znalazł tam sobie schronienie kotek, który wyglądał na bardzo chorego (odwodnionego), można rzec – skóra i kości. Był to pospolity dachowiec, lecz miał dosyć nietypowe i zarazem piękne błękitne oczka. Niestety był bardzo słaby i mimo wysiłku – nie potrafił utrzymać się na własnych nogach. Na widok naszej rodziny poczuł się zagrożony – szczerzył ząbki i syczał agresywnie. Tylko tyle miał na swoją obronę… i aż tyle! To wystarczyło, że nie mieliśmy go odwagi dotykać. Chyba schronił się w tym zacisznym, ciemnym „szpitaliku” pod schodami tarasu już kilka dni wcześniej, gdy nie było nas w domu. Nasza już dorosła córka jest wielbicielką kociaków i zna się nieco na rasach tych zwierząt. Stwierdziła, że nie jest to taki zwyczajny dachowiec, lecz ma w sobie urodę kota birmańskiego. Od razu chciała dzwonić do schroniska z dosyć odległej miejscowości, ażeby przyjechali po niego. Mąż jednak powstrzymał jej spanikowaną reakcję i doradził, aby dać mu lepiej miseczkę z wodą. Tak uczyniliśmy. Miałam akurat pod ręką miseczkę, która – wydawałoby się – nikomu już nie będzie potrzebna. Kilka godzin wcześniej wyrzuciliśmy ją do plastikowych śmieci. To 19-letnia miseczka z napisem „mamo, to ja”, która była niegdyś dołączona do miesięcznika pod takim samym tytułem. Daliśmy kotu nieco spokoju… i skorzystał z naszej gościnności. Wypił wodę aż do dna, po czym uciął sobie drzemkę. Przekonaliśmy córkę, że do schroniska można zadzwonić w poniedziałek, a nie w sobotni późny wieczór. Dla nas także była to już najwyższa pora, by udać się na nocny spoczynek. Córka jednak nie wytrzymała i za jakąś godzinę wyszła z latarką, by zobaczyć jak się miewa chory kotek… A po kocie już nie było nawet śladu! Widzieliśmy go wszyscy wracając z porannej niedzielnej Mszy św. w ogródku naszych sąsiadów. Trudno uznać, że był w najlepszej kondycji, ale pod żadnym względem nie przypominał agonalnego stanu z dnia poprzedniego. Nalałam na wszelki wypadek świeżej wody do miseczki pewna, że kociak może wróci do swego „szpitalika”. Lecz nie wrócił. Jedno co po nim pozostało w mojej wyobraźni – to jego żywe błękitne oczy. Te oczy były dla mnie zagadkowe i zarazem bardzo wymowne. Skojarzyłam to sobotnie zdarzenie w dniu 6 lipca z Dziełem Duchowej Adopcji. To raczej nie był przypadek, że pod ręką znalazła się plastikowa miseczka dla dzidziusia z napisem „mamo, to ja”. Nie przypadkiem nazwałam wówczas miejsce schronu „szpitalikiem”. Wystarczyła jednak odrobina miłości, by zainteresować się i podać wody… a stan zwierzaka zdecydowania się poprawił. Przecież sobotni wieczór i niedzielny poranek, dokładnie odzwierciedlił przedstawioną Matce Bożej prośbę. Wierzę więc, że dziecko to przyszło na świat bezpiecznie tzn. w szpitalu, otoczone miłością, którą być może w jego rodzicach wyzwoliły piękne i niewinne oczka. To, że kotka zobaczyliśmy następnego dnia u bardzo miłych i uczynnych sąsiadów sugerowało, że dziecko zostało otoczone miłością najbliższych. Na marginesie warto dodać, że „szpitalik” to także potoczna nazwa kościoła pw. Znalezienia Krzyża Świętego nieopodal Kaplicówki w Skoczowie.
Ze swej strony wydaje mi się, że tak miało właśnie być. Taki scenariusz, a nie inny! Gdyby kot rzeczywiście trafił do schroniska, jak pragnęła córka – doznałabym raczej rozczarowania, kojarząc że dziecko nie zostało przyjęte z miłością i trafiło do „okna życia” lub Bóg wie gdzie. Te kocie oczy miały wiele światła i przeniosły mnie pamięcią na pielgrzymi szlak, gdy córka krocząca u mego boku znalazła ów mały krzyżyk. Przypomina on swym wyglądem ogromny krzyż z Kaplicówki, który nocą oświetla całą okolicę. Ten mały krzyżyk z różowym kwarcem także na swój sposób świeci. Być może gdybym w Nowennie Pompejańskiej pominęła tajemnice światła, nie wszystko byłoby dla mnie takie jasne i czytelne.
Zachęcam wszystkich, którzy czytają to świadectwo, nie tylko do skutecznej Nowenny Pompejańskiej czy Nabożeństwa 20 Sobót, lecz także do Dzieła Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego.
Z Panem Bogiem!
Gabriela