Szczęść Boże!
Z Nowenną Pompejańską jestem już bardzo długo związana i podzieliłam się wieloma świadectwami. Do złożenia pierwszego w swoim życiu świadectwa zmotywował mnie numer dwumiesięcznika „Królowa Różańca Świętego” z wydawnictwa Rosemaria.
Od 2010 roku jestem rycerzem MI i staram się na różne sposoby służyć Niepokalanej. Często w modlitwach czy 9-dniowej nowennie przez wstawiennictwo św. M. Kolbe, prosiłam o różne dzieła, które można otoczyć modlitwą. W ciągu ponad 10 lat uzbierało się wiele takich okazji, którym się nie oparłam. Rozpoczęłam jednak bardzo skromnie, „wpłacając” wpierw na konto Rycerskiego Banku Niepokalanej – Zdrowaśki. To było dzieło dla każdego, bez względu na wiek. Pozdrowienie anielskie – Zdrowaś Maryjo – można było zadeklarować w dowolnej ilości i w dowolnej intencji.
Z upływem lat moje zaangażowanie w Rycerstwie Niepokalanej się rozrastało, a szczególnie po pieszych pielgrzymkach, na których zelatorzy starali się zachęcić pątników do modlitwy w różnych apostolatach. Przyznam iż na początku miałam opory, aby zostać np. członkiem Apostolstwa Pomocy Duszom Czyśćcowym czy też Apostolstwa Dobrej Śmierci. Chciało się żyć na całego i nie myślałam wówczas o schyłku życia. Skoro z tym miałam opory, Niepokalana i św. M. Kolbe przyciągnęli mnie do jego zarania… tego ukrytego pod sercem matki, a jakże bardzo zagrożonego. To właśnie Dzieło Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego zachęciło mnie, by chociaż raz odprawić Nowennę Pompejańską nie tylko we własnych i rodzinnych interesach. Napisałam kilka radosnych świadectw odprawionych w intencji zagrożonego życia poczętego.
12 września 2020 roku zorganizowano w Niepokalanowie akcję modlitewno-pokutną, mającą za cel walkę z wszelkimi przejawami zła. Zaangażowałam się w to dzieło i zadeklarowałam, jako „wolny strzelec”. Z racji, że nasza rodzina się powiększyła i „triumfuje” w niej aktualnie 10-miesięczny wnuk, byłam zdana na taki wybór. Nie mogłam zadeklarować się jako „zawodowiec”, który musi się modlić jedną godzinę zawsze o stałej porze i wybranym stałym dniu. „Szeregowcem” także nie chciałam zostać. „Wolny strzelec” wydawał mi się w mojej sytuacji najbardziej odpowiedni. Trwałam na modlitwie w bardzo ważnej intencji – o triumf Niepokalanego Serca Maryi w nas samych, naszych rodzinach, Ojczyźnie i na całym świecie – przez ponad pół roku… i poddałam się. Z „wolnego strzelca” awansowałam na „komandosa czasowego”. Co mnie skłoniło do nagłej zmiany? Brak czasu i bezradna postanowiłam to radykalnie zmienić. Już jako „komandos czasowy” 8.04 zaczęłam odprawiać Nowennę Pompejańską, której zakończenie przypadło na 31.05. Ktoś może prychnąć ironicznym śmiechem, bo jakże można odczuwać brak czasu na jedną godzinę tygodniowo i mieć zarazem czas, by odmówić codziennie 3 części różańca? W praktyce okazało się, że nie tak to działa. Nowenna Pompejańska wymaga pewnej dyscypliny, której brakowało mi bardzo będąc „wolnym strzelcem”. Aktualnie, biorąc pod uwagę, że mój wnusio jest znów o 2 miesiące starszy i coraz bardziej żywy, mogę rzec – jak dobrze być na powrót „wolnym strzelcem” i strzelać Zdrowaśkami prosto w niebo z przyświecającą intencją. Nowenna Pompejańska, zwłaszcza w części dziękczynnej, stawała się coraz cięższa. Bywały dni, że kończyłam modlitwę różańcową parę minut przed północą, a nie mogąc od razu zasnąć – rozpoczynałam kolejną po północy. Na szczęście udało się ją udźwignąć, by 31 maja w święto Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny zakończyć Nowennę Pompejańską. Absolutnie nie żałuję swego dosyć trudnego wyboru i „awansu”. Podziwiam bardzo osoby, które zdecydowały się zostać „komandosem stałym” tzn. odprawiających nieprzerwanie Nowennę Pompejańską – jedną po drugiej. To raczej nie byłaby rola dla mnie – świeżo upieczonej babci. A jakimi owocami odprawionej Nowenny Pompejańskiej mogę się podzielić? W szczerości do bólu, mogłabym użyć niesmacznego słowa – „zgniłymi” i na tym zakończyć…
Ale do sedna! Jakiś czas po odprawieniu Nowenny, a ściśle – na czerwcowym Czuwaniu Fatimskim, skorzystałam ze spowiedzi świętej, po której postanowiłam utrzymać jak najlepszą relację z rodziną, a szczególnie z mężem. 19 czerwca otrzymałam wielką łaskę, lecz nie odebrałam jej tak, jak należy… zmarnowałam ją. W piękną, upalną sobotę spodziewaliśmy się gości, z którymi nie widzieliśmy się od czasu wybuchu pandemii. Wszystko było już przygotowane, lecz z racji upalnego dnia uznałam, że najlepiej będzie wyczyścić jeszcze dokładnie odkryty taras, by można było posiedzieć z gośćmi także na zewnątrz. Wpierw wybrałam się do kościoła na poranną Mszę Św., a po przyjęciu Komunii prosiłam Jezusa, by pozostał ze mną, obiecując Mu iż wykonam wszystko w duchu miłości do Niego i postaram się Go niczym nie zranić, by czuł się dobrze w moim sercu. Niestety czyszczenie w pocie czoła tarasu, który wiele lat wstecz mój mąż sam płytkował, zaczyna stwarzać coraz więcej problemów. Niektóre płytki odklejają się, w fugach gromadzi się brud. Trudno taras wytrzeć na mokro mopem, by mógł lśnić czystością. To praca bez oczekiwanych efektów. W serce wkradła się złość, że mąż który jest z zawodu płytkarzem i bardzo cenionym pracownikiem, ma taki fatalny taras. Faktem jest, że ponad 25 lat wstecz nie było takich technologii i super materiałów. Płytki najwidoczniej nie nadawały się na niesprzyjające warunki atmosferyczne panujące w górach. Nie wytrzymałam i stanowczo, lecz z żartobliwą nutą, oznajmiłam że mam już tego dosyć. Nie lubię pracy bez efektów, bo to jak zakalec w cieście, którym nie częstuje się gości! Mąż był zaskoczony moją reakcją, ale przemilczał moje uniesienie. Po południu zjawili się goście. Można rzec – bardzo szczególni goście. Nasza krewna jest w stanie błogosławionym. Zawitała do nas nie tylko z dzieckiem, które nosi pod sercem, ale także 2-letnią córeczką, mężem i teściami. Jeszcze przed przywitaniem wręczyli mi bardzo ciężki prezent – duży, ładnie ozdobiony karton z przeróżnymi owocami. Niestety mój nastrój został w poważnym stopniu zakłócony sytuacją sprzed trzech godzin. To, co obiecałam Panu Jezusowi po Komunii Św., przypomniałam sobie na dobre w Godzinie Miłosierdzia. Po odmówieniu Koronki – swoim codziennym zwyczajem – zajrzałam do książki pt.: „Uwielbiaj Miłosierdzie Pana”, by przeczytać słowa z „Dzienniczka” św. s. Faustyny na dany dzień – cyt: „W tej chwili stanął Jezus nagle, nie wiem skąd, przede mną, jaśniejący pięknością niestworzoną, w szacie białej, z rękami wzniesionymi – i rzekł do mnie te słowa: córko moja, serce twoje jest odpocznieniem moim, jest upodobaniem moim”. Te same słowa mogłabym odnieść do siebie, gdybym zachowała milczenie i pokorę, tak jak Mu rano przyrzekłam. Niestety zraniłam bardzo mocno Pana Jezusa i absolutnie moje serce nie było dla Niego odpocznieniem i upodobaniem. Gdyby nie to, że w mieszkaniu są goście, szlochałabym na cały głos… Opanowałam się jednak i ze ściśniętym gardłem zeszłam na parter. Czułam ogromny ciężar i żal do siebie samej. Przecież zaledwie tydzień wstecz po spowiedzi na Czuwaniu Fatimskim, postanowiłam dbać o jak najlepszą relację z mężem. Czy warto było doprowadzić do takiej sytuacji?! Nie warto! Goście nawet nie mieli ochoty wyjść na zewnątrz na taras, lecz woleli pozostać w upalny dzień w dużym, chłodniejszym pokoju. Wizyta się skończyła, pożegnaliśmy się i ogarnęła mnie pustka. Pozostał tylko karton pełen owoców, na które nawet nie miałam apetytu… i niestety po czasie niektóre rzeczywiście uległy zepsuciu (zgniciu). Wyciągnęłam tylko jeden wniosek, że te odwiedziny mogły być wielkim błogosławieństwem nie tylko dla mnie, ale i całej rodziny. Ten dzień mógł być rzeczywiście bardzo owocny. Oni w upalny dzień przemierzyli samochodem długą trasę w góry. To jakby scena, gdy Maryja odwiedziła swą krewną Elżbietę. Jakże owocna była ta wizyta, gdy Elżbieta rozpoznała w Maryi matkę swego Pana! Cóż? Bóg nie wymagał ode mnie niczego ponad moje możliwości, a ta sama łaska się już nie powtórzy. Nawet jeśli odczuwałam niechęć do pracy w pocie czoła, którą i tak wykonałam, mogłam przynajmniej milczeć. Trudno w takim sercu oczekiwać triumfu Maryi. Serce wypełnione Maryją powinno właśnie rozszerzać się na rodzinę, Ojczyznę i na cały świat. Byłam pusta i czułam niechęć i urazę do samej siebie. By po tym wszystkim ochłonąć, wybrałam się samotnie na długi spacer, około 7,5 km z różańcem w ręku. W czasie wędrówki odmówiłam wszystkie 4 części różańca, kończąc koronką do Bożego Miłosierdzia. Ostatnie słowa koronki wypowiadałam w myślach już na krótkiej ulicy wiodącej do domu… i nagle koronka-bransoletka na gumce się rozerwała tuż obok łącznika że św. Ritą. Jednakże ani jeden paciorek nie upadł i udało mi się (na ulicy) sprawnie związać supełek na nowo. To była iskra nadziei, że nie wszystko się jeszcze rozsypało, że można naprawić. Niedawno, odwracając kartkę kalendarza na nowy miesiąc – lipiec – iskra nadziei zaczęła rozgrzewać moje serce. Zmieniła się przede wszystkim intencja miesięczna Krucjaty Obrony Życia Człowieka – o miłość do samego siebie. Zrozumiałam, że to co zaszło nie może mnie trawić wieczną odrazą do samej siebie.
Na tym właściwie mogłabym już zakończyć pisanie świadectwa… Rzeczywiście oderwałam się od pisania, ponieważ otrzymałam nowy numer prenumerowanego od kilku lat dwumiesięcznika – „Królowa Różańca Świętego”. Po wstępnej lekturze uznałam, że następnego dnia koniecznie muszę coś dopisać.
Numer ten rozpalił ową iskrę nadziei w mym sercu, że najlepsza z Matek mnie nie opuściła. Na okładce rozpoznałam po grubym łańcuchu z krzyżem, młotem i obcęgami – Matkę Bożą Saletyńską, przedstawioną w nieco innej szacie, tak jakby jeszcze w nadziei spokojnie czekała. Nie zakrywa swej płaczącej Twarzy w dłoniach. Przed wybuchem pandemii – pod koniec października 2019 roku – miałam okazję spotkać się z Maryją z La Salette w Dębowcu, do której modliłam się m.in. za naszą rodzinę.
A co kryło się wewnątrz numeru „Królowej Różańca Świętego”? O dziwo na pierwszej stronie był ciekawy artykuł zatytułowany „Tułaczka Matki Bożej Kazańskiej” ozdobiony najcenniejszym czczonym w Rosji wizerunkiem Maryi – ikoną Matki Bożej Kazańskiej. Dlaczego artykuł zrobił na mnie takie wrażenie? Ponieważ w czasie odmawiania Nowenny Pompejańskiej bardzo często – zazwyczaj w niedziele – modląc się, wyklejałam jednocześnie mozaikę tzw. haftem diamentowym Matkę Bożą z Kazachstanu. Prawą dłonią przyklejałam na płótno błyszczące diamenciki, a w lewej trzymałam koronkę różańca, rozważając tajemnice. Cieszyło mnie, że te dwie czynności można ze sobą łączyć i maksymalnie wykorzystać cenny czas. Kiedyś haftowałam obrazy gobelinowe zwyczajną włóczką, ale nie za bardzo potrafiłam przy tym odmawiać różańca.
Nowennę Pompejańską zakończyłam, lecz mozaiki jeszcze nie dokończyłam… Pozostała jeszcze połowa. A może w tym przykrym zdarzeniu sprzed 3 tygodni kryje się wielka łaska? Może jest wielkim kazaniem udzielonym przez Matkę Bożą spoglądającą z tejże Ikony? Przecież Bóg z każdego zła może wyprowadzić dobro. Poza tym numer dwumiesięcznika był bogaty w artykuły o Bożym Miłosierdziu i św. s. Faustynie, prowadzonej przez Maryję. Oczywiście zawsze zawiera w środkowej części kilka stron świadectw mocy różańca i Nowenny Pompejańskiej. Druga połowa „Królowej Różańca Świętego” była poświęcona m.in. bierzmowaniu, Duchowi Świętemu. No tak, potrzeba rzeczywiście obfitości łask i darów Ducha Świętego, by Maryja mogła odnieść triumf w naszych sercach. Akurat zegar wybił w samo południe, niech więc modlitwa na Anioł Pański będzie zakończeniem świadectwa, którym chciałam się podzielić i zaprosić innych do udziału w Kampanii Różańcowej na, która potrwa do wypełnienia się obietnicy Maryi – „na koniec moje Niepokalane Serce zatryumfuje!”
https://niepokalanow.pl/kampaniarozancowa/
Razem możemy więcej!
Gabriela