Mam na imię Małgorzata. Jestem żoną oraz mamą trójki dzieci: dwóch córek i synka. Chciałabym podzielić się moim doświadczeniem z Nowenną Pompejańską. Modlitwa ta towarzyszy mi od lat. Uciekam się do niej z różnymi sprawami, problemami, lękami, by przez tę wyjątkową nowennę prosić Maryję i Jej Syna o potrzebne łaski. Dotarłam do nowenny kilka, kilkanaście lat temu – obrazek leżał na ławce w kościele. Choć modlitwa wydaje się być dużym wyzwaniem – przez 54 dni odmawia się wszystkie części różańca świętego – warto sięgać po to wyjątkowe narzędzie łask, których Pan nie skąpi, gdy prosimy Go przez Jego Matkę.
Świadectwo, którym chcę się teraz podzielić związane jest z narodzinami mojego trzeciego dziecka. Synek narodził się pod moim sercem gdy miałam 38 lat, nie jest to w oczach lekarzy zbyt optymalny wiek na poczęcie dziecka, więc zasiali w mym sercu trochę strachu. Postanowiłam oddać maleństwo opiece św. Antoniego i Matki Bożej modląc się Nowenną Pompejańską. Nowennę rozpoczęłam w październiku (miesiącu różańca), termin porodu planowany był na grudzień (okolice Bożego Narodzenia). Ciąża przebiegała książkowo (poprzednie zresztą także – dziewczynki urodziłam w terminie) . Nic nie wskazywało na żadne niespodzianki. Cały czas byłam aktywna: wykonywałam obowiązki domowe, woziłam dzieci do szkoły, gotowałam, prałam, dobrze się czułam.
25 października w nocy zaczęły mi się sączyć wody płodowe i z tej przyczyny znalazłam się w szpitalu. W modlitwie nie ustawałam. Dostałam niezbędne leki na przyspieszenie rozwoju płuc u maluszka, antybiotyki i leki, których celem było jak najdłuższe podtrzymanie ciąży. Każdy dzień był na wagę złota, to była prawdziwa walka o zdrowie synka. W tym czasie próby – choć byłam 100 km od męża, dzieci, bliskich – otaczali mnie dobrzy, wrażliwi ludzie: lekarze, pielęgniarki. Doznałam też wiele życzliwości od leżących obok matek oczekujących na narodziny swoich dzieci. Byłam osobą leżącą, zależną od innych, doświadczyłam mnóstwa pomocy i serdeczności i mogłam skupić się na mającym przyjść na świat maleństwie. Maleńki Antoś urodził się 4 listopada, ponieważ było ryzyko infekcji i odklejenia łożyska. Przyszedł na świat przez cesarskie cięcie. Synka widziałam po narodzinach przez chwilę i został zabrany do inkubatora. W modlitwie nie ustawałam, ale po ludzku zrodził się w mym sercu żal – dlaczego mnie to spotkało? Przecież miałoby inaczej? Pamiętam pytania, które zadawałam Bogu i mężowi.
Po przeprowadzeniu badań okazało się, że synek – oprócz tego, że jest maleńki i początkowo potrzebuje pomocy przy oddychaniu – ślicznie się rozwija. Pragnęłam całym sercem karmić Antosia piersią i bałam się, że w tej kwestii jestem przegrana: wcześniaczek, poród przez cesarkę, nie przystawiłam dziecka od razu po narodzinach, nie jest ze mną, leżeliśmy w osobnych salach. I tu – dzięki łasce Bożej – pojawiła się silna determinacja. Na początku odciągałam pokarm, żeby Antoś dostawał moje mleko, żeby pokarm był, nie zanikał. Aż w końcu, po około tygodniu mogłam po raz pierwszy przystawić synka do piersi. Jakie było zdziwienie położnych, jak zobaczyły dzielnie ssącego pierś mojego synka. Mój mały bohater ma teraz 10 miesięcy – karmię go do tej pory. Jest wielką radością dla rodziców i swoich siostrzyczek.
Nowennę Pompejańską skończyłam już po narodzinach Antosia – akurat po części błagalnej – mogłam odmawiać część dziękczynną.
Przyznam, że nie był to dla mnie łatwy czas, jestem raczej mało cierpliwą osobą, buntuję się jak coś nie idzie po mojej myśli. Dlatego też przeżywałam kryzys, zadawałam pytania, miałam chwile zwątpienia, ale modlitwa nowenną stale mi towarzyszyła. Ważnym przeżyciem była też dla mnie rozmowa z kapelanem w szpitalu, który powiedział mi znamienite słowa: choć nie zawsze rozumiemy dlaczego w określony sposób toczą się pewne sprawy, to powinniśmy ZAWSZE ufać Bogu, Jego wzrok sięga dalej niż nasz. To, że Bóg kieruje naszym życiem, nie zawsze zgodnie z naszym oczekiwaniem, to czyni to we właściwy Sobie sposób, bo doskonale wie, co jest dla nas dobre. My widzimy „do zakrętu”, a Pan widzi też to, co jest „za zakrętem”. Może gdyby mój synek czekał na „termin porodu”, ja bym zachorowała, może dopadłaby nas jakaś infekcja… tego nie wiem. Kiedyś zapewne otrzymam odpowiedzi na swoje pytania. Wiem, że wszystko szczęśliwie się skończyło i mam pewność, że jest to zasługa Bożej interwencji. Maryja nie zostawiła mnie samej sobie ani przez chwilę, modlitwa Nowenną Pompejańską działa cuda. Amen.
Piękne świadectwo, które powinno zachęcić do modlitwy te osoby, które wahają się przed wyzwaniem, jakim jest Nowenna „nie do odparcia”. Uważam, że jeśli Pani znalazła czas na 54-dniowe nabożeństwo, to każdy może go znaleźć.
3 miesiące wstecz zostałam babcią i wydawało mi się, że z Pompejanką na razie się pożegnam…że to nierealne. Stało się odwrotnie. Podjęłam się odprawienia Nowenny, którą skończę akurat jutro. Mimo nawału pracy, przeprowadzki i czynnej pomocy świeżo upieczonej, młodej matce – znalazł się codziennie czas, a szczególnie na spacerach.
Każdy w potrzebie nie powinien odtrącać myśli, że nie podoła. Warto chociaż spróbować.