Wczoraj skończyłam swoją pierwszą nowennę w życiu (wcześniej może kilka razy zdarzyło mi się odmówić całą część różańca). Wewnętrzna potrzeba rozpoczęcia nowenny zrodziła się we mnie pod koniec sierpnia, ale zaczęłam dopiero we wrześniu – post factum zorientowałam się, że pierwszy dzień nowenny, to 8.09.- narodzenie NMP – nie planowałam tego. 54 dni upłynęło dokładnie z końcem października (przedłużyłam o 1 dzień, ponieważ miałam niedosyt i wyrzuty sumienia – jednego dnia odmówiłam go bardzo niesumiennie), więc już samo to jest dla mnie sygnałem, że nie jestem sama.
Spełnienie intencji w jakiej się modliłam będę mogła obiektywnie dostrzec pewnie po czasie, ale na pewno już w trakcie modlitwy uzyskałam spokój, którego tak potrzebowałam – dręczyła mnie przeszłość, nie mogłam sobie z nią poradzić. Z dnia na dzień poczułam, jakby ktoś zabrał mi ogromną część ciężaru z serca. Jednocześnie – po tym jednym dniu, kiedy tak bardzo niesumiennie odmówiłam, a właściwie odsłuchałam rożaniec przysypiając w dodatku, poczułam, jakbym w pewnym sensie puściła rękę, która mnie podtrzymywała. Do tej pory nie bardzo zwracałam się do Matki Bożej, ale teraz widzę, że Jej Miłosierne Serce opiekuje się każdym. Ufam, że mnie również wyprowadzi mnie z mojego powikłanego życia.
Gosia
Z całą pewnością Maryja dopomoże! Warto jednak nie wypuszczać już z dłoni różańca… Na jedną chociaż część zawsze znajdzie się czas. Dla Maryi nie ma sytuacji, z której nie byłoby wyjścia!