Cud uzdrowienia z pękniętego tętniaka aorty brzusznej
Świadectwa

Cud uzdrowienia z pękniętego tętniaka aorty brzusznej. Korzystajmy z wstawiennictwa Maryi – dla Niej nie ma rzeczy niemożliwych.

Chcę podzielić się z Wami historią z happyendem, historią która nie miała prawa się dobrze zakończyć. Chociaż nie szczególnie lubię słowo „świadectwo”, to jednak jest to świadectwo tego, jaka jest moc modlitwy, w tym wypadku Nowenny Pompejańskiej.

W maju 2017r. ojciec (a dokładniej mój teść) tracąc co chwilę przytomność i wyjąc z bólu trafia do szpitala w Gnieźnie. Rozpoznanie: pęknięty tętniak aorty brzusznej. Zostaje zapakowany do karetki i wysłany do szpitala specjalistycznego im. Przemienienia Pańskiego w Poznaniu. Jeszcze przed wyjazdem dochodzi do pierwszego zatrzymania akcji serca. Przy intubowaniu treść pokarmowa zalewa płuco, jak się później okazało było przez to mocno popalone. Nikt nie liczy na to, że dojdą na czas, jednak się udało. Trafił na stół, ale nastąpiło kolejne zatrzymanie. Przeżył operację, ale szanse, że będzie żył są małe, a że wróci do zdrowia – żadne (jak to przy tętniaku). Następnego dnia telefon: proszę przyjechać się pożegnać. Rozpoczynam swoją pierwszą w życiu pompejankę.

Organy nie funkcjonują, a krew przecieka przez nie jak przez durszlak. Niestety nie mogą podawać mu już więcej krwi, bo jej po prostu już prawie nie mają – to krew grupy „0”. Rodzina organizuje zbiórkę, stają na rzęsach. Odzew „zerówkowiczów” jest zaskakująco duży. Zapasy w Poznaniu zostały w miarę uzupełnione i lekarze zgodzili się podawać krew dalej. Tyle, że co wlane do żyły, to za chwilę drenem do „wiadra”. Jakimś cudem nadal żyje. Lekarze wpadają na pomysł, żeby tatę otworzyć i wypchać opatrunkami otrzewną, aby uciskały organy co może powstrzyma krwawienie. Tak zrobili. Półdenat leży z tysiącem podłączonych do niego rurek, otwarty i wypchany „szmatami”. Lekarze nie każą robić sobie nadziei.

Rodzina po odwiedzinach wraca do domu. Są załamani, mówią, że ojciec już z tego nie wyjdzie, a nawet jeśli przeżyje to będzie – mówiąc brzydko – warzywem, co zresztą podkreślali lekarze. Na to ja im wtedy, że tata 6, lub 7 czerwca zostanie wypisany ze szpitala (bo w tych dniach zakończę część błagalną, a zacznę dziękować za jego wyzdrowienie – ale tego już nie mówiłem). Wszyscy patrzyli na mnie jak na (*!#@) oderwanego od rzeczywistości. Nie wierzyli już, że z tego wyjdzie. W odpowiedzi powtórzyłem tylko, że 6-go czerwca wychodzi. Szczerze mówiąc, to ja sam nie tyle byłem o tym przekonamy, co miałem taką nadzieję.

Opatrunki pomogły, krwawienie ustało, ale narządy wciąż nie podejmowały funkcji. Tata cały czas w śpiączce, a urządzenia utrzymywały go przy życiu. Z czasem narządy zaczęły ruszać. Lekarze zaczęli nieśmiało mówić, że może będzie żył, ale z góry ostrzegali z jakimi niepełnosprawnościami i upośledzeniami będzie to życie. Kiedy ruszał jakiś organ i robiliśmy sobie nadzieję, oni studzili nasz optymizm, bo wiedzą jak wygląda życie po tętniaku. Postanowili tatę wybudzić. Ku ich zdziwieniu kolejne organy stopniowo podejmowały pracę. Jednak płuca miały bardzo słabą wydajność i nie było mowy o odłączeniu respiratora. To był 11-ty dzień. Minęło jeszcze parę i wtedy przyszedł cios: zator płucny.

Szybko na blok, kolejna operacja. Przeżył. Znowu się udało. Zaczął wracać do sił, pierwszy, drobny posiłek, a płuca mogły już pracować samodzielnie.

W ostatnich dniach pobytu w szpitalu przyszedł do taty lekarz, który go operował pierwszego dnia. Ponieważ wcześniej tata był w śpiączce, nie miał okazji go poznać. Profesor się przywitał, przedstawił i powiedział: „to ja pana operowałem, ale reszta to już tylko cud, cud, cud!”

Ze szpitala wyszedł 6 czerwca (!!!).

Po niespełna miesiącu od pęknięcia tętniaka ojciec był już w domu, bez uszczerbku na zdrowiu. Oczywiście bardzo słaby, zmęczony, cały organizm działał jedynie w ułamku swoich możliwości. Wszystko musiało wrócić do dawnej sprawności. To trwało jeszcze kilka tygodni (miesięcy?). Dzisiaj po tym wszystkim nie ma śladu. Jedyne, co mu o tym przypomina, to dwie plastikowe rurki w brzuchu, których obecność czuje zawiązując buty.

Ja rozumiem, że można mieć silny organizm, że przecież są różne zabiegi okoliczności. Ale wszystko ma swoje granice i wiem, że to co się wydarzyło daleko poza nie wykracza.

Korzystajmy z wstawiennictwa Maryi. Dla niej Nie ma rzeczy niemożliwych.

Łukasz

Spodobało Ci się do świadectwo? Wesprzyj naszą misję poprzez zakup wirtualnej kawy. Każda złotówka wspiera działalność naszego portalu. Dziękujemy!

Postaw mi kawę na buycoffee.to

3 komentarz(e)y

  1. Ja w to wierzę. Różaniec ma wielką moc a szczególnie nowenna pompejańska. W moim przypadku było tak samo 50 dni leżałam w szpitalu z nadzieją ale? Brat za mnie odmawiał nowennę i też mi powiedział, że wyjdę dopiero 13.05. I tak się stało. Jestem pewna, że to cud do którego przyczyniła się Maryja z swoim synem. Szczęść Boże.

  2. Maryja ze swoim Synem Jezusem niech zawsze nam towarzyszą.
    Dziękuję za wspaniałe świadectwa, które dają nadzieję innym i zachęcają do modlitwy.
    Dziękujemy Panu za nowennę pompejańska i za to, że było dane nam ją poznać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Copy link
Powered by Social Snap